Najem czy kupno?

Wypożyczamy wszystko - samochody, ubrania, nawet biura. Niby takie czasy, niby to większa niezależność. To zjawisko, na Zachodzie nazywane modą, nie wszystkim jednak pasuje. W Polsce najmniej odpowiada nam wynajem mieszkań – my zawsze chcielibyśmy być na swoim.

Porównywanie kupowania z wynajmowaniem mogłoby być dyskusją o gustach, w praktyce jest jednak głównie rozmową o finansach. Zachodnie media, pisząc o tym, jak wielu i jak długo pomieszkuje na wynajmowanym, chętnie ogłaszają nowe pokolenie. Po Pokoleniach X i Y doszukują się Generacji R (od ang. rent - wynajem). W wielu przypadkach wynajem to jednak nie nowy styl życia, ale konieczność, która pojawia się tam, gdzie brak środków na zakup.

Wynajmują, bo lubią

Dzisiejsi 30-latkowie zmieniają miasta w poszukiwaniu pracy, często podróżują, unikają zbędnych zobowiązań – żeby nie powiedzieć, że boją się przywiązania (ang. commitment phobia). – To, co kiedyś powszechnie uważało się za stabilną inwestycję – dom, samochód – dziś traktują jak kulę u nogi albo ryzykowne zobowiązanie – mówi Cliff Zukin, amerykański profesor badający losy absolwentów szkół wyższych. Jego głos jest jednym z wielu podkreślających nowe przyzwyczajenia młodego pokolenia, coraz częściej stroniącego od podejmowania kolejnych zobowiązań. Ma się to wyrażać m.in. w coraz częstszym wynajmowaniu nieruchomości zamiast kupowania jej. – Dla tego pokolenia własność nie oznacza już posiadania czegoś na zawsze, ale możliwość posiadania czegoś dokładnie wtedy, gdy tego potrzebuje – twierdzą fachowcy z rynku nieruchomości.

Wyznawców takiego stylu życia nie trzeba szukać daleko. – Wynajmuję i nie mam absolutnie żadnego problemu z tym, że zamiast bankowi, płacę pieniądze prywatnej osobie. Mieszkam w drugiej lokalizacji w ciągu 5 lat (migruję za pracą). Jeśli się uda, w przyszłym roku znowu zmieniam miejsce zamieszkania – nie trzyma mnie żaden kredyt. Może osiądę gdzieś na starość, jeśli znajdę swoje miejsce (…). Unikam mieszkań w blokach, wynajmuję mieszkania w domach jednorodzinnych, nie płacę czynszu, a jedynie tzw. odstępne właścicielowi. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest niewielki ogródek do dyspozycji, grill nie stanowi problemu – pisał kilka miesięcy temu jeden z czytelników.

Komentarze na temat wynajmu towarzyszą prawie każdej dyskusji o kosztach kredytu hipotecznego. Tak samo często, jak poczucie niezależności wobec miejsca czy banku, bije z nich jednak frustracja ze względu na finansową niezdolność do zastąpienia wynajmu kupnem. – Wielu młodych ludzi w początkowym okresie pracy ma zwykle niskie pensje (choć wystarczające, by płacić czynsz i ratę kredytu), dlatego nie są dla banków wiarygodnymi klientami. Nie stać ich na kupno mieszkania od dewelopera, gdyż w rozumieniu banków nie mają zdolności kredytowej.

To nie moda, to konieczność

Trudno nie odnieść wrażenia, że szumne hasło Generacja R, które z pozoru tchnie nowym stylem życia, w rzeczywistości wiąże się głównie ze smutną koniecznością. Kryzys, zaostrzona polityka kredytowa banków i wysokie ceny nieruchomości przy niewygórowanych zarobkach składają się na rzeczywistość, w której wynajmowanie nieruchomości jest scenariuszem nie najwygodniejszym, ale jedynym dostępnym.

83% Polaków uważa, że pod względem finansowym posiadanie domu na własność to opcja bardziej korzystna niż wynajem – wynika z badania przeprowadzonego w 2012 r. na zlecenie ING. Prawie 60% wierzy, że ta reguła będzie obowiązywała jeszcze co najmniej przez kilka lat. Takie przeświadczenie nijak ma się jednak do praktyki – na pierwsze własne mieszkanie przychodzi nam trochę czekać. Z Finansowego Barometru ING wynika, że „startową” nieruchomość nabywa się w Polsce średnio w wieku 30 lat, a więc później niż w Wielkiej Brytanii (24 lata), Hiszpanii (27 lat) czy Francji (29 lat).

Pomijając względy światopoglądowe („Wynajmuję, bo lubię”) czy świadome wyczekiwanie na obniżki cen nieruchomości, dla dużej rzeszy dziś wynajmujących ta forma pomieszkiwania jest konsekwencją zbyt wysokich obciążeń kredytowych w relacji do otrzymywanych dochodów. Jeśli dodać do tego brak oszczędności odpowiadających choćby wymaganemu wkładowi własnemu i niestabilne warunki zatrudnienia (np. umowa-zlecenie), okazuje się, że zarobki na poziomie 2000 - 3000 zł netto na osobę w wielu przypadkach nie wystarczą, żeby „zasłużyć” na kredyt.

Duch rzekomej Generacji R gryzie się też z polską mentalnością. Historyczne uwarunkowania każą Polakom mieszkania kupować, a nie wynajmować (Mieszkam w Polsce. Muszę mieć mieszkanie). Razem z Hiszpanami, Anglikami czy Belgami jesteśmy w grupie narodów hołubiących prawo własności, wynajem traktując jako postój na drodze do często i tak okupionego kredytem celu. Według danych Związku Banków Polskich jeszcze 10 lat temu liczba czynnych umów o kredyt mieszkaniowy wynosiła prawie 290 tys. Po III kwartale 2012 r. w bankach zalegało już 1,7 mln takich dokumentów. To też zmusza do spoglądania z podejrzliwością na rzekome symptomy polskiego wydania Generacji Wynajmu.

Był program rządowych dopłat o kredytów mieszkaniowych, doczekaliśmy się następcy „Rodziny na swoim”. Mimo że na wsparcie dla kupujących pierwsze mieszkanie wydano z budżetu państwa kilka miliardów, nikt nawet nie myśli o odcinaniu kredytobiorców od publicznego wsparcia. Nie w kraju, gdzie mieszkaniowe zakupy były i są tak samo oczywiste, jak kupowanie mleka.